czwartek, 4 sierpnia 2011

Dunajec Dwa

Obudziłem się po trzech godzinach snu, była 5. Przy dogasającym ognisku siedział Tomek, robiło się już jasno. Przyszła chwila kiedy trzeba było sprawdzić wędki, czy jakiś węgorz przypadkiem nie siedzi wkręcony w podwodne korzenie. Poranne ściąganie jest o tyle dobre, że podnosi o trochę ciśnienie i człowiek szybko się budzi. Podszedłem do swoich wędek, ściągam jedną... nic, przynęta nawet nieruszona... Zaczynam ściągać drugą... idzie ciężko, lekki uśmiech, że jednak coś tam siedzi... obok zaczyna ruszać się wędka taśmy... jedna, druga, wędka tomka? Co jest grane? W nocy prąd ściągnął i poplątał nam 4 wędki... Niema co się dziwić, że nic nie złowiliśmy:) Nie ma to jak jechać na ryby, łowić i czekać pół nocy na branie na poplątanych zestawach.





Zmieniliśmy przynęty na bardziej "dzienne" czyli wiśnie na klenia czy jazia i białe. Czekaliśmy na brania, a ja w głębi duszy czekałem tylko aż słońce wzejdzie wyżej, oświetli nasz brzeg albo chociaż część Dunajca, żebym mógł ubrać mokre jeszcze wodery i pobić rekord tomka. Już miałem je zakładać gdy nagle nie wiadomo skąd pojawiło się dwóch wędkarzy spinningistów, wymieniliśmy się z nimi spostrzeżeniami co gdzie jak i na co, po czym poszli w stronę naszych prądzików. Patrzyłem jak się oddalali od nas i zbliżali do "naszej" wczorajszej miejscówki. Szerze życzyłem im niepowodzenia i czekałem tylko aż stamtąd wrócą. Trwało to może z 15 minut, pojawili się u nas znowu, ponarzekali na wodę, że nie da się łowić bo glony płyną w toni i na szczęście poszli z nisko opuszczonymi wędziskami. Dłużej czekać nie mogłem i nie chciałem. Wskoczyłem w lodowate i mokre wodery, przedarłem się przez półtora metrowe trawy i wszedłem do wody.

Oczywiście sam nie byłem, szedł koło mnie mój wierny pies Tomek. Zaczęliśmy czesać tafle wody, a trzeba przyznać, że woda spokojna nie była, właściwie to musieliśmy wybierać w które "oczka" rzucać. Tym razem ryby które atakowały nasze przynęty bardziej przypominały pstrągi, ale niestety nie wyciągnęliśmy żadnej. Ale oczywiście pourywaliśmy parę much. Po pewnym czasie oczkowanie ustało, słońce zaczęło oświetlać miejsce w którym staliśmy. I czym wschodziło wyżej, robiło się cieplej a naszym oczom co chwila w różnych miejscach ukazywał się znajomy widok. Tak to na pewno były one, bolenie wróciły i zaczęły żerować.

Błąd jaki popełniłem to grubość przyponu na jaki łowiłem, 0,11 przy rybach tej wielkości spokojnie mogłem zmienić na coś mocniejszego, ale nie myślałem wtedy o tym. Wchodziliśmy z Tomkiem coraz dalej i głębiej, staliśmy po pas a czasem nawet głębiej, w czasie rzutów woda moczyła nam już łokcie. Żerujący boleń to piękny widok, błyskawicznie wpływa w stado niczego niespodziewających się uklejek, uderza ogonem o tafle wody, ogłusza tym samym co poniektóre ryby i wtedy połyka je w całości. Tam gdzie staliśmy my bolenie akurat atakowały wielkie jętki sunące po powierzchni wody, czasem zbierał je bardzo delikatnie, a czasem rzucał się na nie jakby od tego zależało jego życie. Odpowiednie podanie takiej muchy, boleniowi, który w 8 sekund potrafi zaatakować 3 jętki a każda oddalona jest od kolejnej o 15 metrów nie było proste, to też brania mieliśmy sporadyczne ale bardzo efektowne. Nie muszę natomiast mówić jak wyglądaliśmy i co wykrzykiwaliśmy po każdym niezaciętym albo urwanym drapieżniku...

Straciłem wszystkie duże jętki i wczorajsze skuteczne chruściki, w czasie kiedy otwierałem i zamykałem kolejne pudełka w poszukiwaniu muchy, tomek wiązał nowy przypon bo urwał wszystko. Popatrzyłem na wodę, a koło mnie powolutku jak gdyby nigdy nic przepłynęła sobie całkiem nieduża żółta jętka majowa. Pomyślałem, to będzie to. Akurat  znalazłem coś podobnego zrobiona z żółtych piór z kaczej dupy CDC.

Stałem parę metrów od tomka, zobaczyłem atakującego bolenia. Tomek już wiedział co się stanie, patrząc w jego oczy widziałem tylko nienawiść. Z całych sił rzuciłem jak najdalej. Jętka prezentowała się pięknie, nie różniła się od innych płynących na wodzie. Z delikatnym prądem pokonywała kolejne metry, byłem tak skupiony, że wydawało mi się jakby czas płynął wolniej. Plusk! Podcięcie z odpowiednią do tego siłą aby nie urwać. Linka napięła się na całej długości, a woda która na niej była w jednym momencie została strzepnięta w postaci miliona malutkich kropelek, które lśniły w promieniach słońca. Tomek zamarł, przestał wiązać przypon i krzyknął "to miał być mój boleń!" Wędka wygięła mi się w pałąk, na początku nie miałem nic do gadania, robił co chciał, musiałem mu tylko co chwilę popuszczać linki, żeby nie urwać. Trwało to dobre parę minut, zaczynała mnie już boleć ręka, na szczęście mój przeciwnik również się już męczył, robił się coraz słabszy jeszcze tylko parę piruetów i pojawił się jego wielki pysk pomiędzy mną a Tomkiem. Wielkością przypominał bolenia Tomka, ale czy pobiłem jego rekord? Nie miałem przy sobie metra więc poszedłem do Taśmy.


Na miejscy okazało się, że ma 50cm czyli o 1cm większy o Tomkowego:) Kopmpetyszyn po raz kolejny wygrałem, dla Tomka to nic, bo jest już przyzwyczajony:)

Podsumowując całą wyprawę, mieliśmy dużo szczęścia, trafiliśmy na niski stan wody, na żerujące ryby i gdyby nie "muchówki" to pewnie pytali by nas czy na pewno pojechaliśmy nad rzekę. Właściwie to plan był taki, żeby pobić rekord węgorza, no ale tego, że w nocy kompletnie nic się nie działo, nigdy się nie przewidzi. Tak czy siak, rekordy pobiliśmy, zdjęcia zrobiliśmy, a wrażenia pozostaną nam na długo.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Połów życia - czy ostatni...??? ;)

Z niewysłowioną radością i szczęściem pragnę pogratulować Kamielowi złowienia swojej jedynej, najwspanialszej Rybki życia - swojej żony Kasi :)
Patrząc zaś z drugiej strony, wykwintny wędkarz jakim jest Kamil wpadł w sieci, z których już się zapewne nie wyplącze ;P HAHAHA ;)

OKOLICZNOŚCIOWA PIOSENKA ;)

To już wiecie kto w tym sezonie nie będzie jeździł na ryby;p HAHAHA

tak czy siak życzę WSZYSTKIEGO DOBREGO NA NOWEJ DRODZE ŻYCIA!!! ;)