niedziela, 2 października 2011

Karp na sportowo.

          Nie ma rzeczy, która bardziej mobilizuje jesiennego wędkarza niż ciepłe wrześniowe dni. Fruwające w powietrzu babie lato, mieniące się w blasku słoneczka, spadające kolorowe liście - wszystko to nastraja nader pozytywnie mimo zbliżającej się coraz to większymi krokami zimy.
Korzystając z jednych z ostatnich jeszcze ciepłych tego roku nocy, postanowiłem z wujkiem urządzić nocną zasiadkę z nadzieją złowienia suma, węgorza bądź sandacza. Jako miejsce zmagań tym razem wybrałem łowisko specjalne koła wędkarskiego "Zwierzyniec" w Pobiedniku Wielkim - kawałek za Krakowem w stronę Sandomierza.
          Dotarliśmy nad wodę ok godz 18:00, więc dzień się już nachylał. Słońce w czerwonej pożodze chowało się za horyzontem. Korzystając z ostatnich chwil przed zachodem próbowałem na lekką bolonkę złowić jakieś małe rybki na przynętę. Minuty uciekały, a my zaczynaliśmy się martwić, że nie będziemy mieli na co łowić w nocy. Ratunkiem okazała się podrywka (dozwolona od tego roku), na którą udało się złapać parę drobnych rybek. Ponieważ na białego nie było efektów, nawet żadnych dzióbnięć chociażby uklejek, zmieniłem przynętę na jedno ziarnko kukurydzy. Brak jakichkolwiek brań był o tyle bardziej frustrujący, bo tafla wody niemal się gotowała od ogromu oczek spławiających się ryb. Ładne karpie wyskakiwały niemal całe ponad powierzchnię. Założywszy więc jedno ziarnko kukurydzy, rzuciłem niedaleko od brzegu pod kępkę lilii i zacząłem rozkładać zestawy gruntowe. Nagle zobaczyłem ze mój spławik, który przed momentem rzuciłem zaczął „jechać” delikatnie w prawo. Bez zastanowienia podciąłem podejrzewając, że to delikatne branie jakiejś płotki…, ale myliłem się.
                Wędka wygięła się w pałąk, a ryba odjechała momentalnie w lilie. Po chwili czułem już, że się w nie wplątała. Sądząc po walce podejrzewałem, że zaciąłem karpia lub dużego karasia. Obawiałem się najgorszego – że ją stracę, w końcu łowiłem na delikatny zestaw z główną żyłką 0,16 i przyponem 0,12, jedno mocniejsze szarpnięcie ryby wśród tego obficie porośniętego zbiornika i mogło być po rybie. Postanowiłem dać jej luz, bo nie było innego sposobu, żeby wyplątała się z lilii. Po dwóch próbach miałem go na otwartej wodzie, go – bo już widziałem, ze to karp. Po krótkim holu, wujek pomógł mi go podebrać i ryba bezpiecznie wylądowała na brzegu – 38 centymetrowy golas ;)
                Niestety z połowów sumów nic nie wynikło. Jedno mizerne branie świadczy o tym, że na te drapieżniki jest już za późno, za chłodno.
                Pocieszony karpiem złowionym w iście sportowym stylu – na taki delikatny zestawik, wróciłem po północy do domu bogatszy o doświadczenie, że z tegorocznymi sumami już koniec. Następne dopiero od lipca. – Pamiętajcie o okresie ochronnym: od 1 listopada do 30 czerwca 
No i w końcu przełamałem złą passę Pobiednika – po większe karpie na pewno tu wrócę.
Ciao! J
pabis

1 komentarz:

  1. Mimo, że rybołówstwa nie uprawiam, to artykuł czytało mi się z przyjemnością. Gratuluję interesującego posta i oczywiście udanego połowu:)

    ps. piękne zdjęcie zachodu

    OdpowiedzUsuń