poniedziałek, 10 września 2012

lipen abo pstruh


Niema to jak kochana rodzina, zawsze o mnie pamiętają. Na przykład wczoraj dostałem 3 MMS-y z nad jezior. Na dwóch były szczupaki, a na jednym sum. Wyobrażam sobie jaki muszą mieć ubaw, wysyłając mi takie zdjęcia, a zwłaszcza w czasie kiedy jestem w pracy. Założę się, że szyderczy uśmiech pojawiający się na każdej twarzy długo na niej pozostaje. Po paru takich dniach obfitych w zdjęcia strasznie małych ryb... Właściwie, to po pierwszym MMS-ie myśl o zrewanżowaniu się w podobny sposób zawitała w moim umyśle. Tylko gdzie by tu pojechać, żeby samemu się nie zanudzić i połowić? Proste, Dunajec i mucha.

Zmobilizowanie się do wyjazdu w pojedynkę nie jest łatwe, mimo, iż nadszedł dzień kiedy miałem jechać, jakoś bardzo się nie spieszyłem. Czasem nawet przechodziły mi przez głowę myśli, żeby to olać. Na szczęście, znowu mogłem liczyć na Tomka, szalę przechyliło to zdjęcie:


Strzeble potokowe
W minute po jego otrzymaniu byłem już w Myślenicach, a w kolejną już w Kasince. Tutaj nad Rabą zatrzymałem się na chwilę żeby zobaczyć jak wygląda ostatnie regulowanie brzegu, oraz życie w rabie po zmianach. I bardzo milo się zaskoczyłem, gigantyczne stada strzebli wygrzewających się na płyciznach, stada sporych ślizów przy samym dnie, a nawet brzanka góralka szybsza niż aparat. Jeszcze bardziej zaskoczony byłem, gdy stanąłem na takiej 15cmetrowej wodzie, ryby jeśli uciekały, to maksymalnie na metr ode mnie, po czym wracały sprawdzić czy czegoś z dna nie wygrzebałem. Nagarnąłem ręką piachu - albo drobnego żwirku a na nim telepały się dwu centymetrowe ślizy, strzeble i prawdopodobnie klonki. Taki widok napoił mnie dużym optymizmem. Oby ta woda się nie zmieniła.

W drogę.

Śliz
Tak jak myślałem w niedzielne słoneczne popołudnie nad wodą nie będę sam. Po za dwoma wędkarzami w wodzie brzeg był okupowany przez stadko dzieciaków i całą masę innych moczących nogi w wodzie opalaczy leżakowych. Nie zrażając się tym, leniwie związałem nowy przypon używając do tego po raz pierwszy fluocarbonowej żyłki, przypatrując się oczywiście aktualnie łowiącymi muszkarzom. Coś tam im skubało, to dobrze.

Woda kryształ, z pod nóg zwiewały mi gigantyczne ilości drobnicy a zaraz za mną wracały na swoje wypatrzone miejsca. Zaraz po wejściu do wody szybko zmierzyłem otoczenie i wybrałem kawałek płani odpowiedni dla mnie. Stanąłem w wodzie ponad pas i zacząłem układać muchę, na razie po prostu przed siebie. Czekałem tylko na najmniejsze nawet oczko. Po może trzech rzutach parę metrów przede mną coś się chlapnęło, no to próbujemy. Kładłem muchę dokładnie w tym miejscu, trochę powyżej, czasem smużyłem pod samą powierzchni, żeby sprowokować. Ale nic to nie dawało. W mojej okolicy coraz więcej ryb się spławiało, ale totalnie nie chciały moich much. Muchy zmieniałem co paręnaście rzutów bez efektów, ryby nic sobie z tego nie robiąc spławiały się praktycznie pod moimi nogami. Wiedziałem już, że mam do czynienia z lipieniami. W końcu znośną mucha okazała się blue dun, miałem ich niestety tylko dwie. Parę niezaciętych wyjść, a jedno za mocno... została mi już tylko jedna. Szybko zawiązana i próbujemy dalej. Mucha postawiona powyżej oczka, powoli spływa z prądem, wyczekiwanie, poluzowanie linki, żeby przypadkiem mucha w tym momencie nawet nie drgnęła... wyjście i jest siedzi! Przymurował do dna, tym różni się w holu lipień od pstrąga. Może nie ma tych widowiskowych wyskoków, salt i piruetów, ale czuć jego moc, jak walczy z całych sił o swoje przetrwanie.

Drugi śliz
W zasadzie nie ruszyłem się z miejsca nawet o metr przez 2 godziny, tylko od czasu do czasu zmieniałem muchy i co jakiś czas wyciągałem lipienia w okolicach 30cm. Na wodzie pojawiło się 3 wędkarzy nowych, stali bardzo blisko mnie. Tylko jak wyciągałem przy nich rybę to pytali "lipen abo pstruh?" Cztery raz odpowiadałem im lipeń i cztery raz widziałem w ich oczach niewielką słowacką zazdrość:) A jeszcze bardziej dziwili się jak te ryby odpinałem i wypuszczałem nawet ich (w większości) nie wyciągając z wody, w końcu jeden z nich zapytał czy małe czy "no kill". A to po prostu piękne łowienie dla samych emocji.

Naprawdę nie spodziewałem się, że tego dnia złapie tyle - bo aż 10 ładnych, walecznych kardynałów. Najmniejszy miał w okolicach 28 największy 33cm. A ile jeszcze much pourywałem. Fluocarbon zdał egzamin, nie skręcał się tak jak czasem żyłka. Może jednak łowiłem na trochę za cienki, bo przez 0,10 parę much straciłem, a wychodząc z wody jeden wędkarz okazał się 80 letnim góralem, poprosił o zawiązanie muchy. Bardzo ładnego chruścika wiązałem na żyłce 0,20... Tylko czemu tak cały czas narzekał, że mu nie biorą?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz