piątek, 29 kwietnia 2011

Planów pojechania w Poniedziałek Wielkanocny na działkę do Danowskich (suwalszczyzna, okolice Aten) nie pokrzyżowała pogoda, toteż jeszcze przed południem byliśmy całą rodziną na wspomnianej wcześniej działce. Moim osobistym celem tej świątecznej wycieczki było zamoczenie kija i sprawdzenie czy po zimowych "Odłowach kontrolowanych " naszego kochanego PZW cokolwiek w tych żyznych wodach pozostało. Tym razem myślałem o rybach bardziej rekreacyjnie  i nie nastawiałem się na pełną siatę, ale wiadomo, że w sercu zawsze zostaje gdzieś to ukryte pragnienie triumfu.
Nigdzie się nie śpiesząc zacząłem szykować sprzęt z tego co miałem dostępne, a nie było tego zbyt wiele. Toteż na starego składaka zapakowałem 3 wędki, mały podbierak (w razie czego) i skromny asortyment w postaci jakiś spławików, stoperów, ołowi itp, czyli takie rzeczy które doraźnie mogły by mi się przydać nad wodą. Pozostała kwestia przynęty no i zanęty. O ile z tą pierwszą nie było problemu bo w kompoście bez problemu znalazłem sporo leniwych jeszcze po zimie dendroben, to kwestia zanęty była nieco bardziej skomplikowana. Zanęta zostawiona na zimę w altance padła łupem wszędobylskich myszy, podobnie jak jakieś prażone konopie i inne dodatki zanętowe. Jedyną nadzieję dawała mi nietknięta mała paczuszka aromatu anyżowego na płocie no i moja wyobraźnia. W altance, na tamtejszym działkowym aneksie kuchennym znalazłem w słoikach: drobną kaszkę, bułkę tartą, mąkę tortową i ziemniaczaną, jakieś drobne płatki jęczmienne i puszkę kukurydzy schowaną pewnie na czarną godzinę. -"Składniki fest na zanętę" - pomyślałem. I tak też zrobiłem. Oczywiście dominowała bułka tarta, kaszka i płatki-reszta w śladowych ilościach no i oczywiście - anyż aromat strong. Uznałem ze do mojej prowizorycznej zanęty dorzucę jeszcze ze dwie garści drobnej ziemi tak dla koloru i dociążenia. Wziąwszy wszystko wsiadłem na rower i ruszyłem na łowisko.
Moje ulubione miejsce jakie pamiętam z zeszłego sezonu było niestety zajęte, wiec poszedłem na kolejny pomost, których na jeziorem Blizenko nie brakuje i zacząłem rozkładac sprzęt. Pogoda była iście letnia. ok 24 stopni w cieniu, lekki, przyjemny wiaterek oraz popołudniowe słoneczko wprawiało w zadowolenie. Rozłożyłem sprzęt, zarzuciłem lekkie zestawy, pamiętając z lat ubiegłych, że bardzo łatwo można było złowić tu sporo patelniowych wzdręg. Jedna na dendrobenę, druga na kukurydzę - która po otwarciu puszki okazała się być przemrożoną, ale zbytnio to nie przeszkadzało i nie psuło charakterystyki przynęty. Rozrobiłem zanętę i pierwsze kule powędrowały w łowisko.
Mijał czas a działo się mało. Nie zgrzeszę, jeśli powiem ze nie działo się zupełnie nic, poza zaobserwowanymi nieopodal pomostu wygrzewającymi się wzdręgami. W zasięgu wzroku jakiś gość łowił na białe, ale też nie miał efektów. Pomyślałem ze może skuszę te małe wygrzewające się krasnopióry, więc podsuwałem im robaka, ale ani on, ani kukurydza nie bardzo je interesowały. Donęciłem jeszcze raz łowisko, ale nic to nie dało. W końcu stwierdziłem, że w święta to i ryby zrobiły se wolne i mają gdzieś mnie i moje starania o chociażby odrobineczkę ich uwagi. I tak to rzucałem przed siebie, to przy pomoście, to głębiej, to płycej i nic. Dwa skubnięcia na robaka i tyle. Ale w końcu moja gimnastyka dała owoc w postaci małej wzdręgi złowionej metr od pomostu...iiiii...w tym momencie wpadł mi pewien pomysł do głowy. Ponieważ mam zamiar przyjechać tu w weekend majowy na szczupaczka to sprawdzę czy jest sens. No i sprawdziłem...
Z braku sprzętu, jakiegokolwiek żywcowego spławika posłałem w łowisko zestaw gruntowy z 20gramową oliwką, krótką 15cm stalówką i niezbyt dużym hakiem no i na nim mój dotychczasowy połów - owa mała wzdręga zaczepiona za grzbiet.
Zestaw rzucony ale przez 30 min nic go nie ruszyło, toteż bez przekonania rzuciłem jeszcze dosyć żywotną wzdręgę z drugiej strony pomostu i czekałem dalej. Za sygnalizator posłużyła mi pokrywka z puszki po kukurydzy zaczepiona za żyłkę i położona na pomoście. A ja na spławik bezsilnie rzucałem dalej i dalej nic.
W pewnym momencie odniosłem wrażenie ze mój sygnalizator przesuwa się po pomoście i rzeczywiście tak było. Czym prędzej podniosłem wędkę i otwartym kabłąkiem czekałem na kolejne pociągnięcie ryby. Byłem pewien ze to branie, ale jednocześnie liczyłem się z tym, że to moja pierwsza i ostatnia szansa na złowienie czegokolwiek sensownego dzisiaj więc nie mogłem tego spartolić!!
Wyciągnąłem zdecydowanym ruchem trochę żyłki z kołowrotka, zamknąłem kabłąk i czekałem, aż ryba zacznie odjeżdżać...i zaczęła...a ja zdecydowanym ruchem podciąłem i....JEST!!  siedzi! chyba...bo przez pierwszą chwilę nie mogłem ryby oderwać od dna, dociąłem jeszcze raz i ryba ruszyła. Na kiju czułem już ze to szczupak, to jego charakterystyczne, miarowe miotanie się na boki. Był silny, przykręciłem nieco hamulec i zacząłem hol. Wkrótce zobaczyłem, że jest całkiem fest, a nie jakiś taki sznurówkowaty strzelec i sięgnąłem po podbierak. Przy pierwszym podejściu do za małego podbieraka efektownie się wywinął po czym wyskoczył cały ponad wodę trzepocząc się w powietrzu i zrobił odjazd. Byłem zdziwiony, bo holowałem na tym jeziorze podobne sztuki i były raczej pokorne. Przy drugim podejściu i sporej gimnastyce umieściłem go bezpiecznie w podbieraku. 54,5 cm - FEEEEST! choć sądząc po walce,to spodziewałem się, że bedzie miał więcej, ale był taki syty i grubiutki:)

Ryba po zmierzeniu, odhaczeniu i pamiątkowym zdjęciu oczywiście trafiła do wody:) Przypominam że do 1 maja trwa okres ochronny szczupaka!!! Poniższy filmik prezentuje tą ceremonię:)
Tak więc świąteczna wyprawa dostarczyła kolejnych wspaniałych wrażeń i podsyciła mnie do powrotu tu w poszukiwaniu miarowych szczupaków już poza ich okresem ochronnym:)

pozdro
pabis

2 komentarze: