Trochę to trwało zanim dojechaliśmy nad wodę, można by rzec, że nawet się spóźniliśmy bo jadąc na nockę trzeba już być na miejscu zanim się ściemni i korzystać jeszcze z momentu kiedy zachodzi słońce, bo jest to moment kiedy ryby naprawdę wariują. My dojechaliśmy dobrą godzinę po zmroku, a biorąc pod uwagę czas rozkładania sprzętu czy przygotowywania miejsca, to straciliśmy sporo potencjalnych ryb. Gdy już wszystko było gotowe, wędziska zarzucone, świetliki na spławikach pięknie się jarzyły, tylko czekaliśmy aż jeden z nich zniknie pod wodą.
Od czasu do czasu coś się spławiało, coś chlapało, czasem jakieś małe szproty, czasem jakieś większe sztuki, tym bardziej wzrastały emocje, bo wiedziałem, że prędzej czy później będę holował rybę. Wpatrując się w jaskrawo świecące spławiki, widać było małe falki tworzone przez szalejące ryby. Parę razy po niewielkim poruszeniu spławika, podbiegałem do wędek i czekałem w gotowości, Ryhul siedzący obok mnie zaciskał dłoń na rękojeści podbieraka. Niestety, kolejny raz tylko postraszyło. Czekamy dalej. Robiło się zimno, więc postanowiłem podejść do samochodu po kurtkę, Ryhul zażartował, że pewnie tylko odejdziesz to CI weźmie... I jakby ryby usłyszały jego słowa, ledwo odszedłem od wędek a jeden ze spławików powolutku jak mała lokomotywa odjeżdżał ze swojego miejsca i schodził coraz niżej pod wodę. Nieważne czy miałem coś wtedy w rękach, wszystko rzuciłem o ziemie i złapałem się za wędkę, przycięcie i czuje opór!! Jest!! Chwile holowałem, Ryhul sprawdził się jako podbierak i ryba wylądowała na brzegu. No i jest karp, malutki tak coś koło 35 cm. Ucieszeni z pierwszej ryby i z tego, że coś się dzieje zarzuciliśmy wędkę i dalej rozmawiając czekaliśmy na kolejne sztuki.
Emocje spowodowały to, że na kolejną akcję, przynajmniej tak nam się wydawało, czekać długo nie musieliśmy. Zupełnie nie spodziewaliśmy się brania, zwłaszcza tak gwałtownego. Świetlik w pół sekundy zniknął nam z pola widzenia, ale my nie byliśmy gorsi! W pół sekundy zeskoczyliśmy z krzeseł, Ryhul już trzymał podbierak a ja już przycinałem. Tym razem było inaczej, ryba była dużo mocniejsza, wędzisko wygięte prawie w kąt prosty, hamulec na kołowrotku trzeszczy jakby miał się rozsypać, próbuje ściągać, lecz ryba pokazuję swoją siłę i przez jakiś czas to ona rządzi. Po dłuższej chwili gdy już trochę się zmęczyła i przybliżyła do brzegu, poznałem po błyskach, że jest to karp. Po kilku minutach Ryhul jak stary doświadczony wędkarz podebrał ją i kolejna zdobycz wylądowała na brzegu. Mierzymy... 47 cm, szybkie zastanowienie i jest! Rekord pobity, w prawdzie tylko o 1 cm ale zawsze!
Po tym, myślałem, że będzie to już koniec wrażeń, wędki zarzucone i liczyłem jeszcze na węgorza ale to bardziej przypominało marzenia niż realia. Gdy już naprawdę myśleliśmy, że to koniec, coś wzięło ponownie. Branie delikatniejsze, ryba zacięta i nie walczyła tak zaciekle co poprzednia. Momentalnie wylądowała w siatce. Co to było? To był Pstrąg tęczowy, mój pierwszy mierzony pstrąg hodowlany tęczowy. Lubie pstrągi ale wole potokowce, zresztą co to za pstrąg który czasem i na kukurydze bierze...
Było już chyba po 3:00 zmęczenie i lodowate powietrze dawało o sobie znać, zostawiłem wędki zarzucone i poszedłem spać. Wstałem po dwóch godzinach, wędek nic do wody nie wciągnęło, a szkoda. Zanim się zebraliśmy złowiłem jeszcze jednego "tęczaka", który szybko wrócił do wody. To jeszcze nie była "ta" noc, ale w tym sezonie już obiecałem sobie i węgorzom, że muszą mieć się na baczności, bo pewnego razu zdjęcia jakiejś sznurówki zamieszczę tu na blogu!
Świetna wyprawa i raport z niej :]
OdpowiedzUsuńDobrze że Rysiu miał podbierak :D Cudownie!!!!
OdpowiedzUsuńfajnie fajnie:) szkoda ze mnie tam nie było:D ale byle do jutrzejszej nocki:D obiecuje rekordy:D
OdpowiedzUsuńJest siła!
OdpowiedzUsuń